Czy jesteś pewien gdzie pracuje twój ojciec ? Czy jesteś pewien, że w małżeństwie twoich rodziców jest wszystko w jak najlepszym porządku ? Jeśli tak to żyjesz w szczęśliwej rodzinie i możesz się cieszyć życiem. Jednak życie Anthonego Dowsona nie należało do udanych. Zniszczył je tak samo jak zniszczył je swoim dzieciom ...
Czy Alexowi i Connie uda się naprawić wszystko po tym jak ich ojciec zepsuł je doszczętnie i z trudem uszli z życiem ? Może jednak tak, a przecież mają tylko po piętnaście lat ...

wtorek, 12 lipca 2011

6.

    Następnego dnia Connie wstała późno, no ale w końcu zaczęły się wakacje. Kiedy podeszła do lustra które znajdowało się nad jej toaletką zobaczyła w nim siebie i wydała z siebie stęknięcie niezadowolenia. Miała po wczoraj napuchnięte i czerwone oczy, okropnie nieukładające się włosy, a do tego wszystkiego ugryzł ją komar w nocy i miała swędzącego bąbla na szyi. 
 Kiedy zeszła na dół stół był pusty, nie było śniadania, które Jenny zawszy szykowała przed wyjściem do pracy. Najgorsze że lodówka też była prawie pusta. Dziewczyna zabrała się za telefon komórkowy i wybrała numer swojej matki. 
- No odbieraj ... - marudziła pod nosem.
- Halo ? - wreszcie odezwał się jej głos w słuchawce.
- Gdzie ty jesteś?! Nawet nic mi do jedzenia nie zostawiłaś! - Jenny wysłuchiwała potok słów swojej córki z cierpliwością po czym zaczęła mówić.
- W szafce są jeszcze dwa rogaliki, do tego nalej sobie soku z kartonu a ja będę za jakieś dwie godziny. Mam zaraz bardzo ważne spotkanie. Taki zawód kochanie. O już muszę iść. Kocham cię, pa ! - i się rozłączyła. Connie posłuchała matki i wyjęła rogaliki kładąc je na talerzyk. Gdy skończyła jeść śniadanie przyszedł sms od Savantii. Connie wypłukała ręce po czym wzięła telefon do ręki.


Spotkajmy się za pół godziny w "Księżycu". 
Stało się coś okropnego ! Sav.


   Connie po odczytaniu sms'a zastanawiała się co mogło się stać i chyba domyślała się że to ma coś wspólnego z wczorajszym wyjściem na piwo.
   Punktualnie pół godziny później była już " pod Księżycem". Był to taki bar, który miała taką nazwę "Bar pod Księżycem". Weszła do środka i od razu ujrzała siedzącą przy stoliku obok okna Savantię z miną jakby miała zaraz się popłakać. 
- Co się stało ? - spytała Connie od razu jak do niej podeszła.
- Matt gdzieś zaginął! - powiedziała ze łzami w oczach.
- Jak to zaginął? Kiedy? - pytała.
- Wczoraj, a właściwie dzisiaj w nocy. Trochę przesadziliśmy z imprezą i alkoholem. Balanga zeszła na psy! Każdy był pijany, nawet ja. Kręciło mi się w głowie chciałam wracać do domu, ale Matt nie chciał. W końcu go przekonałam i powiedziałam, że tylko jeszcze szybko pójdę do toalety. Kiedy wróciłam jego już nie było zresztą jak połowy paczki. Amanda powiedziała, że poszli gdzie indziej się zabawić, bo w tym klubie już im się nudziło. Więc Amanda powiedziała, że jej ojciec odwiezie nas do domu i pojechałyśmy. Byłam strasznie zła na Matt'a, że mnie zostawił, rano ... , rano Josh napisał mi, że nie wrócił po wczoraj do domu. I że w żadnym klubie go nie ma, a do tego nie odbiera telkefonu... - w tym momencie Sav się strasznie rozpłakała.
- Na pewno gdzieś jest. Nie martw się. - powiedziała Connie kładąc ręke na ramieniu koleżanki.
   Kiedy Connie odprowadziła przyjaciółkę do domu i stwierdziła, że do swojego jeszcze nie wraca. Postanowiła pójść do parku, bo to chyba zrobiło się jej najulubieńszym miejscem. Będąc w parku szukała ławki na której wtedy siedziała. Dopatrzyła się pięknej topoli pod którą wtedy siedziała i ławki która była już zajęta przez jakiegoś chłopaka. Podeszła tam. 
- Mogłabym tu usiąść? - spytała dziewczyna patrząc na chłopaka o brązowych oczach i ciemnych blond włosach. 
- Jasne, czemu nie. Jestem Alex. - powiedział i podał rękę. 
- A ja Connie i również wyciągnęła rękę, ale w tym momencie zadzwonił telefon Alexa. Odebrał, po czym schował komórkę. - Muszę już iść. Miło było cię poznać ,yy .. Connnie. - powiedział wstając z ławki i odchodząc. 
- Cześć ... Alex.. - powiedziała pod nosem gdy chłopak odchodził.
   Kiedy Connie wróciła do domu jej mama spała na kanapie w salonie. Podeszła do niej i przykryła ją kocem. Nagle zauważyła leżący obok na stole list. Był otwarty i było to raczej jakieś zawiadomienie. Wzięła papiery do ręki i przeczytała kawałek. To było zawiadomienie ale o czyjejś śmierci. Czytając dalej natknęła się na nazwisko Dowson. To było zawiadomienie o śmierci jej ojca. Rzucając list na podłogę pobiegła do swojego pokoju. 

czwartek, 7 lipca 2011

5.

- No i jak? – zapytała Chelsea, gdy syn wrócił z ósmej lekcji dodatkowej z matematyki czwarty tydzień z rzędu – Jaka będzie średnia z matmy?
- Poprawiłem wszystko na czwórki i będzie.. no dobra. Troszkę poniżej 4.0
- To dobrze – matka uśmiechnęła się – ale stać cię na..
- Na więcej! Wiem to. Ciągle mi to powtarzasz. Dobrze wiesz, że nie potrafię na więcej. Po za tym już nawet nie ma czasu poprawiać ocen. Jutro jest rada.
Dzień zakończenia roku szkolnego był bardzo szczególny, bo Aleksander właśnie kończył naukę w gimnazjum, czyli tak zwane Middle School lub Junior High School. Tak czy inaczej chłopak od następnego roku szkolnego musiał przyjść do nowej szkoły. Do liceum.
- Alex! Zdenerwowany? – zagadnęła go Abigail.
- Końcem roku? Nieee. Gorzej będzie pod koniec wakacji, gdy czeka nas nowe otoczenie. Nawiasem mówiąc, szkoda, że wybrałaś szkołę na drugim końcu miasta.
- Przestań. Będziemy się widywać. To nie jest na końcu świata, Alex! – ucałowała go w policzek i poszła do grupki dziewcząt.
Aleksander właśnie wychodził ze szkoły ze świadectwem w dłoni. Nie było, dla niego, zadowalające. Pożegnał się już ze swoją dawną klasą. Mięli iść do lodziarni na lody ale Aleksander odmówił. Nie miał ochoty na jedzenie. Czuł, że gdyby poszedł z nimi, jego tęsknota by wzrosła. Był wrażliwym chłopcem. Udał się do domu. Po drodze miał odebrać Camillę z przedszkola. Ona już dawno miała zakończenie, ale Chelsea nie miała jej z kim zostawić. Dziadkowie już wyjechali sobie na małe trzydniowe wakacje w góry, jednych teściów nie znała i poznać nie chciała, a drugich nie za bardzo znała i powiedzmy szczerze, że mało im ufała. Tak czy inaczej przyjaciółka Camilli, Olivia poprosiła mamę i Aleksandra aby Camilla mogła do nich pojechać. Dziewczynki chciały się pobawić. Ostatecznie brat się zgodził i wrócił samotnie do domu.
- Cześć – usłyszał chłopak mijając miejscowy supermarket. Zobaczył mężczyznę, którego nigdy dotąd nie widział w okolicy. Wydawał się dla niego jakiś znajomy. Te oczy, nos – Jak ci na imię?
- Nie znam pana – chłopak skrzywił twarz.
- Nazywasz się Dowson?
- Co? Pierwszy raz słyszę to nazwisko.. – Dowson... Coś jednak mu to mówiło.
- Jak to? Twoja matka nie nazwała cię po ojcu?!
- Oczywiście, że nazwała mnie nazwiskiem mojego taty, Forrest. Zresztą, czemu ja panu to mówię… Żegnam.
- Czekaj?! Dlaczego Chelsea cię okłamuję?! – facet miał podarte spodnie i brudną koszulę. Nie pachniał także zbyt ładnie. Złapał się ramienia chłopaka, usiłując go zatrzymać.
- Chelsea? Skąd, pan znam moją matkę? Kim ty jesteś?!
- Jestem two…
- Alex! – z supermarketu wyszła nagle Chelsea – Co ty robisz? Gdzie jest Camilla? – obejrzała się na faceta, z którym rozmawiał – Kim jest ten… - kobieta stanęła jak wryta. Miała otwarte usta a twarz sparaliżował jej strach i zdziwienie – To ty – powiedziała w końcu – To ty! – wydarła się na cały parking. – Alex, idziemy! – pociągnęła syna w stronę zamieszkałej ulicy.
- Mamo, kim był ten facet? – zapytał chłopak, pomagając mamie wypakować zakupy z papierowej torby.
- To… nie ważne, Alex. Schowaj mleko do lodówki – mówiła, cały czas odwlekając temat o Anthony’ m. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie chciała, żeby Aleksander dowiedział się prawdy. Nie chciała aby ten mężczyzna znowu wpakował się w jej życie. Tyle lat go nie było. W tej rodzinie od dawna już nie istniał. Chelsea wyrzuciła wszystkie zdjęcia i wspomnienia z czasów, gdy go kochała. Teraz po tylu latach, wraca. Bezczelnie wraca i znowu próbuje zniszczyć jej życie. Nie teraz. Nie teraz, kiedy wszystko już sobie poukładała.
- Mamo?! Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?! – wybuchł.
- Posłuchaj. Nie chcę ci powiedzieć, bo… - zastanowiła się przez chwilę – Oh! Dajże, ty mi święty spokój, do cholery! – i wyszła z kuchni, łapiąc się za głowę. Aleksander usłyszał dźwięk sprężyn w stary fotelu w salonie. Ktoś na nim gwałtownie usiadł. Zajrzał tam po kryjomu. Chelsea siedział obrócona tyłem do salonowego wejścia. Płakała. Chłopak po ciuchu schował całe zakupy i poszedł na górę do swojego pokoju.
„Pierwszy dzień wakacji” pomyślał Aleksander na drugi dzień od razu po przebudzeniu. Ta myśl napełniła go radością, bo kto by nie lubił wakacji. Zerknął na zegarek przy szafce nocnej. 10:56. Nareszcie w końcu mógł się porządnie wyspać. Nawet zapomniał o wczorajszym zdarzeniu. Szybko się ubrał i zszedł na dół coś zjeść. Był czwartek, więc Chelsea była już dawno w pracy a Rob zawiózł Camillę do swoich rodziców na tydzień. Potem sam udał się do pracy. Aleksander miał cały dom dla siebie, aż do godziny 17, bo wtedy wracała Chelsea. Nie zamierzał spędzać pierwszego dnia wakacji bezczynnie. Zadzwonił do Abigail. Chłopak nie miał przyjaciela w postaci chłopaka. Zawsze wolał towarzystwo dziewczyn.
- Cześć Abi, masz dzisiaj czas?
- Cześć Alex. Niestety… Wybieram się z rodzicami na plażę, na cały dzień, ale… może chcesz się z nami zabrać?
- Nie, nie chcę wam przeszkadzać. Pójdę so…
- No, coś ty! Nie będziesz nam przeszkadzał!
- Nie, daj spokój. Zorganizuje sobie jakoś dzień.
- Jak chcesz. Cześć.
- Cześć.
Nie umiał zorganizować sobie dnia. Zawsze robił to z Abigail. Wyszedł na miasto w celu poszukania sobie jakiegoś zajęcia na dziś. „Gdybym był dziewczyną, poszedłbym na zakupy, co ja mam robić?” pomyślał. Skierował się w kierunku boisk, których było kilka z Chicago. Do koszykówki, nogi, siatkówki, tenisa, itp. Koszykówka. Kiedyś to kochał. Był w małej, szkolnej drużynie. Trener go chwalił. Niestety, po jednym drobnym incydencie, przestał to robić. Rok temu przyszedł na trening i opiekun powiedział, że zostali zaproszeni za mecz w innej szkole. Aleksander oczywiście bardzo się ucieszył. Nawet zapytał się trenera czy może iść. Był pewny, że odpowie twierdząco, bo skoro zapraszają drużynę to jego także.
- Trenerze?
- Tak, Forrest? – odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w rozgrywającej się, na sali gimnastycznej, grze.
- Czy ja także mogę jechać na ten mecz? – po tym pytaniu trener się roześmiał. Aleksander patrzył na niego jak na idiotę – No co?
- Posłuchaj – śmiech – jesteś na niski. Oni by cię nie wzięli na poważnie, chłopie!
- Jestem za niski? To dlaczego jestem tutaj? Dlaczego jestem w drużynie?!
- Wiesz… ja sam nie wiem! – znowu się zaśmiał – ale na pewno nie pojedziesz na mecz.
- Skoro jestem z wami, to chyba muszę coś dobrze robić!
- Jezu, Forrest. Dasz mi spokój? Możesz na nami pojechać, ale będziesz sprzedawał kukurydzę. Walker! – zwrócił się do chłopaka, który przejął piłkę – za trzy! Rzucaj! – kompletnie zignorował Aleksandra. Ten wyszedł i już nigdy tam nie wrócił. Do drużyny, rzecz jasna. Do dzisiaj pozostawało dla niego zagadką, dlaczego został przyjęty. Być może dlatego, że ich poprzedni trener miał zeza… Teraz już się tym nie przejmuje i próbuje zapomnieć.
Podszedł do chłopaków grających na boisku z kosza.
- Ej! – zawołał.
- Czego? – podszedł do niego chłopak z nisko osadzonymi brwiami i grubym głosem.
- Mogę z wami zagrać?
- Słyszeliście chłopaki?! Ten konus chce za nami grać!! – wszyscy się roześmiali wytykając go palcami.
- To znaczy, że jestem zbyt niski, żeby z wami zagrać?! – zapytał wkurzony.
- Tak, ku*wa!
Dzisiejsza młodzież. Po prostu ich codzienne słowa to przekleństwa. Monotonny harmonogram każdego dnia. Aleksander odszedł i postanowił pójść do parku, który był nieopodal. 

wtorek, 5 lipca 2011

4.

    - A więc dziś wszyscy nasi uczniowie polubili na chwilę szkołę, ...  bo się kończy rok nauki. - oznajmiła dyrektorka, po czym uczniowie zaczęli się śmiać potwierdzająco. Przemawiała tak jeszcze przez jakieś dobre piętnaście minut. Potem wszyscy rozeszli się. 
- Co powiecie na małe uczczenie początku wakacji ? - spytał Matt Donney, kiedy staliśmy w niewielkiej grupce przed szkołą. Był jednym z najładniejszych chłopaków z naszej klasy, ale też najgłupszym. Connie zawsze wołała do niego "do nogi", bo tak samo nazywał się jej pies. To zawsze wszystkich bawiło, prócz oczywiście jego samego. Był też chłopakiem jej najlepszej przyjaciółki Savantii. 
- Czemu nie! - rzuciła Sav i dała mu wielkiego buziaka w policzek. Nagle wszystkim się spodobał ten pomysł. 
- Ja nie mogę. - powiedziała Connie szybko, bo wszyscy już zaczęli ruszać w stronę bramy szkolnej.
- Niby czemu ? Choć raz nie możesz pójść z nami na piwo ? Jesteś dziecinna. - powiedziała Amanda, która była  najbardziej wytapetowaną laską w szkole i do tego paliła. 
- Nie jestem dziecinna tylko już mam umówione spotkanie. - odparła dziewczyna czując na sobie wszystkie spojrzenia jej kolegów i koleżanek z paczki.  
- Daj spokój! Najwyżej się spóźnisz. Za to postawię ci drinka. - powiedziała Savantia ze szczerym uśmiechem. 
- Nie piję. - odparła. Po tym wszyscy zaczęli wołać do niej coś w stylu "oj, daj spokój, jedno piwo nie zaszkodzi" albo "w końcu skończyliśmy szkołę, trzeba to uczcić" lub " musisz kiedyś spróbować alkoholu".
- Sorry, może kiedy indziej. - powiedziała i odeszła szybkim krokiem od grupy zmierzając w stronę wyjścia. Czuła się podle wiedząc, że teraz sobie pomyśleli o niej jak o kimś nudnym, a na pewno taka nie była. No ale trudno. 
   Connie na prawdę była umówiona na spotkanie, a co ważniejsze ze swoim ojcem. Zadzwonił do niej dzień wcześniej i poprosił o spotkanie. Wtedy pierwszy raz od niepamiętnych czasów usłyszała jego głos. A teraz miała go zobaczyć na żywo. Zastanawiała się tylko nad jednym - dlaczego dopiero teraz i że to z nią, a nie z Jenny chciał się zobaczyć. No ale i tak bardzo się cieszyła na te spotkanie. Wręcz nie mogła się doczekać. 
   Kiedy godzinę później czekała na niego w kawiarni na mieście poczuła się zraniona. Czekała na swojego ojca pół godziny po czym postanowiła zadzwonić na numer z którego dzwonił ale nikt nie odebrał. Poczekała jeszcze dziesięć minut po czym wyszła z kawiarni prawie ze łzami w oczach. Dla czego nie przyszedł na umówione spotkanie ? Może to były tylko głupie żarty ? Nie wiedziała co z sobą począć więc poszła do parku nieopodal i usiadła na ławce pod drzewem topoli. Zaczęła się rozglądać po czym rozpłakała się żałośnie.

sobota, 18 czerwca 2011

3.

- Aleksander Forrest, znowu niedostateczny – oznajmiła nauczycielka matematyki rozdając ostatnio napisane przez uczniów prace klasowe - Przykro mi, ale chłopcze weź się w końcu do nauki. Ja nie wiem co mam z tobą zrobić. Jeżeli dalej tak pójdzie to nie wiem czy nie dostaniesz zaproszenia do szkoły letniej. No cóż, taka jest prawda Forrest, nie patrz tak na mnie.

- Proszę pani, to jest niemożliwe, ja przecież się uczyłem!

- Ale się nie nauczyłeś, a to zasadnicza różnica. Zostań chwilkę po dzwonku.

Aleksander Forrest. Dziecko z rozbitej rodziny. Ojciec wyprowadził się od niego, gdy dowiedział się o ciąży Chelsea.

Zadzwonił szkolny dzwonek. Wszyscy wypadli z klasy, a chłopak został w ławce. Siedział niespakowany, wpatrując się w nauczycielkę.

- Aleksander. Posłuchaj. Ja nie chcę cię poniżać i ośmieszać przy całej klasie. Zależy mi na twojej poprawie. Spójrz w dziennik – położyła dziennik na jego ławce – Twoje oceny to cztery, jeden, jeden plus, dwa minus, jeden. Na początku semestru myślałam, że jesteś porządnym uczniem, ale kiedy zacząłeś dostawać coraz to niższe oceny, bardzo się zawiodłam na tobie. Proszę cię, przyjdź do mnie w czwartek na ósmą godzinę lekcyjną. Poprawisz oceny. Może się narzucam, ale musisz nauczyć się dbać o swoją przyszłość. Te oceny to twoja przyszłość! Ja wiem, że w głębi duszy jesteś mądry i wiesz jak obliczyć… - nauczycielka coś gadała o różnych obliczeniach. Mówiła, że chłopak umie to policzyć. Rzeczywistość była inna. Aleksander nie rozumiał matmy. Po prostu nie rozumiał – A może twoja mama znajdzie ja kiedyś korepetytora, co?

- Zapytam ją – uśmiechnął się.

- No dobrze. Idź już. Do czwartku!

Pani Oldman była dobrą nauczycielką. Nie wyśmiewała się z nikogo. Miała swoje zasady i własne opinie ale nikogo nigdy nie ośmieszała. Nigdy. Potrafiła pomagać.

Aleksander spakował się wyszedł. Pod klasą stała jego serdeczna przyjaciółka Abigail.

- I jak? – zapytała.

- No co, no. Nijak.

- Pytam się o poprawę. Pozwoliła ci?

- Pewnie, że tak. Ona zawsze pozwala. Dlaczego miałaby postąpić inaczej?

- Nie wiem. Posłuchaj. Mi także zależy abyś miała dobre oceny z matmy. Poucz się trochę. Poświęcisz góra czterdzieści pięć minut. Chciałabym abyś poprawił wszystkie oceny na piątki!

- Co?!

- Dobra, czwórki. – roześmiała się, ale jemu wcale do śmiechu nie było.

- Mówiła, żebym poprosił mamę o jakiegoś korepetytora.

- Świetny pomysł! Podciągniesz się.

- Nie wiem czy to dobry pomysł…

- Dlaczego?! Przecież to ci się przyda.

- No nie wiem…

- Zamknij się i dzwoń do mamy.

- Jak to? Teraz?!

- No a co? Przecież musisz mieć tego korepetytora na jutro.

- Oj Abi, Abi.. Przyjdę do domu i porozmawiam z nią.

- Mamo! Jestem! – zawołał Aleksander wchodząc do domu.

- Chodź już do stołu Alex, obiad gotowy!

- Co dziś jemy? – zapytał, kiedy jego młodsza siostra Camilla usiadła do stołu mówiąc:

- Mama zrobiła pieczeń!

- Owszem, zrobiłam pieczeń dla mojej kochanej rodzinki!

- Łał, mamo ty rzadko przyrządzasz pieczeń. Jakaś okazja? – zapytał syn.

- Nie, żadna. Czy nie można po prostu zrobić miłej niespodzianki od tak?

- Tata! – zawołała Camilla. Do domu wszedł mężczyzna o imieniu Rob. Był biologicznym ojcem Camilli ale nie Aleksandra. Chłopak nie wiedział, że na ziemi istnieje taki facet jak Anthony Dowson. Chelsea przez całe życie wmawiała mu, że Rob jest jego prawdziwym ojcem. Po nim także ma nazwisko. Matka nie chciała mieć tak niemiłego wspomnienia, jak nazwisko Dowson. Od razu po urodzeniu syna nazwała go swoim nazwiskiem – Watson. Po pięciu latach poznała mężczyznę swojego życia. Zakochała się w nim i wzięli ślub. Mają córkę Camillę, a Alexandrowi zmieniła nazwisko na Forrest. Teraz cała rodzina nazywa się Forrest i nikt nic nie podejrzewa. Nikt nic nie wie, że syn Pani Forrest ma innego ojca. Wszyscy sąsiedzi biorą ich za normalna i szczęśliwą rodzinę. W rzeczywistości tak właśnie jest.

wtorek, 7 czerwca 2011

2.

     Takie historie się zdarzają. Z tej akurat przyszło na świat dwoje dzieci. Dziewczynka imieniem Connie i chłopiec Aleksander. Dzieci w ogóle się nie znały. Do pewnego czasu ...

16 lat później ...
  Chicago, Michigan 

   - Jenny, wychodzę ! - powiedziała Connie do swojej matki. Mówiła tak do niej od kiedy pamięta. Nigdy nie było 'mamo'. Jenny pozwalała tak do siebie mówić, powtarzała, że to ją odmładza.
- Gdzie? Czy ja wyraziłam zgodę ? - powiedziała z uśmieszkiem. Zawsze tak robiła jak wiedziała, że to od niej zależy to gdzie i kiedy będzie wychodzić jej córka.
- Przestań już no.. Ja na prawdę muszę wyjść!- mówiła rozdrażniona. 
- A mogę chociaż wiedzieć gdzie ? - spytała.
- Nie, to tajemnica zawodowa - powiedziała z nonszalanckim uśmiechem na twarzy i wyszła z domu pozostawiając matkę z jeszcze trzymającym się pytającym wyrazem na twarzy. Ale nie była na nią zła. Wiedziała, że ma tylko ją więc nie trzymała jej pod kluczem żeby się nie buntowała, co jest typowe dla piętnastolatki. Jest samotną matką odkąd przed laty Antony Dowson zostawił ją w ciąży. Nie szukała jednak nowego mężczyzny. Było to dla niej jeszcze zbyt trudne po tym co się wydarzyło, mimo że było to już bardzo dawno. Jej córka wiele razy mówiła, że w ich domu brakuje męskiej ręki, ale ona zawsze tłumaczyła, że jeszcze na to nie pora. Connie bardzo chciała mieć ojca, mimo że znała historię nieudanego związku swoich rodziców. Nigdy nie ujrzała ojca na własne oczy. Tylko ze zdjęć, które pokazywała jej matka. Antony od czasu rozstania nie dawał znaku życia. Jenny zawsze go kochała. Nawet po rozstaniu miała nadzieję, że może on zmieni zdanie o dziecku i dadzą sobie jeszcze jedną szanse. Niestety tak się nie zdarzyło. Kobieta mimo to chciała mieć po nim pamiątkę, jako że mają wspólne dziecko przejęła po nim nazwisko 'Dowson'. 
Jenny prócz tego niemiłego wspomnienia była szczęśliwą kobietą. Miała wspaniałą córkę, dobrą pracę i przytulny dom. Miały też kochanego psa Matt'a. Connie powodziło się w szkole, miała dużo wspaniałych znajomych i jej hobby było granie na harmonijce, którą odziedziczyła po dziadku, który zmarł zaraz po jej narodzinach. Dziewczyna kochała matkę i nie miała jej za złe niczego. 
  Nagle zadzwoniła komórka Jenny.
- Halo? - odebrała.
- Gdzie ty się podziewasz ?! Szef czeka ! - oznajmiła jej koleżanka z pracy Emma. Było to najbliższa dla niej osoba zaraz po jej córce.
- Och, kurde ! Kompletnie zapomniałam o spotkaniu ! Zaraz będę. - powiedziała i odłożyła słuchawke. - Gdzie są te dokumenty z tą prezentacją, do cholery ?! - mówiła sama do siebie szukając pracy przygotowanej na spotkanie z szefem. Nagle podbiegł do nie Matt z teczką w ryjku. Był świetnie wytresowany i zawsze jej pomagał gdy nie mogła nic ogarnąć. Był kochany.
- Dzięki pupilku i papa, pani musi iść do pracy....


1.

Anthony Dowson. Czy to zwykły facet? Można tak powiedzieć, gdyż nigdy nie wygrał na żadnej loterii dużej sumy pieniędzy, nigdy nie był poszukiwany przez policję listem gończym, nigdy nie został obdarzony żadnym orderem. Nigdy nie zrobił nic dla państwa, ale także nigdy go nie zhańbił. Obojętny dla państwa, czterdziestolatek.

Nie jest taki bez winy, bo każdy kiedyś popełnił jakiś błąd. To co zrobił nie było złe, skutek także nie był zły, lecz jego zachowanie w stosunku do tego.

Poznał w liceum fajną dziewczynę imieniem Chelsea. Był z nią bardzo długo. Kilka lat. Doszło do tego, że któregoś dnia Chelsea zadzwoniła do niego z prośbą o spotkanie. Spotkali się w małej kawiarence ze względu na dyskrecję.

- Jestem w ciąży – walnęła prosto z mostu, kiedy usiadł. Trwało to dosłownie sekundę. Odebrało mu mowę, nie poruszał się. Był wpatrzony w Chelsea. Poczuł straszliwy ścisk w żołądku. To dopiero była nowina! Kobieta spoglądała na niego z ukosa. Czekała na reakcję. Spodziewała się uścisku swojego chłopaka. Pragnęła aby uniósł ją kilka centymetrów nad ziemią. Nic takiego się nie wydarzyło. Anthony siedział bezczynnie, ciągle się w nią wpatrując. Wreszcie wyksztusił z siebie dwa słowa.

- To fajnie – lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. Chelsea była zawiedziona. „To fajnie?!” Jak można było zareagować w ten sposób, na wiadomość o tym, że właśnie został ojcem. Oficjalnie. Anthony’ emu przez myśl przeszło słowo ‘aborcja’. Chciał jej powiedzieć, że są za młodzi na dziecko. Nie chciał od razu wymawiać tego słowa, czekał aż ona sama na nie wpadnie. Chelsea nawet na chwilę nie pomyślała o usunięciu dziecka. Chciała go. Pragnęła macierzyństwa. Pragnęła zostać dobrą, opiekuńczą matką, która z dnia na dzień patrzy jak dziecko dorasta w jej oczach. Jak rosną mu włosy. Jak płacze przy pierwszym ząbkowaniu. W głowie miała już pełno imion, jakie chciałaby mu nadać. Marzyła o tym. Kiedy jej chłopak zaczął mówić o samych negatywach, jej promienna, zaróżowiona dotychczas twarz, zrobiła się ponura, matowa. Nie znienawidziła go za to bo go kochała. Za bardzo go kochała, żeby wywalić go ze swojego życia. Nie chciała go stracić. To była miłość. Jednak Anthony po usłyszeniu tej wiadomości, poczuł ciężar. Nie chciał jeszcze mieć dziecka. Nie chciał tak szybko zostawać ojcem. Był młody, chciał się wyszaleć. To był dla niego za duży obowiązek. Właśnie ciężar.

Byli ze sobą jeszcze kilka tygodni. Poruszyło go sumienie. Cały ten czas kłamał, że chce aby dziecko się narodziło. Nie chciał.

- Chelsea, porozmawiajmy – powiedział, któregoś dnia, zbierając się na odwagę, aby ujawnić prawdę.

- O co chodzi? – zapytała, czując, że czeka ją zła wiadomość. Już dawno odczuła, że coś go trapi. Wiedziała, że cieszy się na przymus. Miała jednak nadzieję, że właśnie za chwilę Anthony się jej oświadczy.

- Nie wiem od czego zacząć – Anthony czuł jak jego ręce robią się mokre od zdenerwowania.

- Po prostu powiedz. Zrobi ci się lżej na duszy – mówiła do niego cała podniecona. Była pewna, że pod bluzą chowa pudełeczko z pierścionkiem. Nic nie podejrzewała.

- Ja… Chelsea jesteśmy za młodzi, nie uważasz, że to za duży obowiązek?

- Ale co? O czym ty mówisz? – była całkowicie zbita z tropu.

- O dziecku - powiedział cicho i spuścił głowę. Czuł jak kamień spada mu z serca.

- Co? – kobieta posmutniała i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby się przesłyszała? Czy jej chłopak nie chciał dziecka? Łzy napłynęły jej do oczu – Jak mogłeś powiedzieć coś takiego? Ja nawet nie pomyślałabym o czymś takim.

- Chelsea posłuchaj, po prostu uważam, że…

- Zamknij się! Wynoś się stąd!

- Nie denerwuj się tak, przecież jesteś w ciąży – powiedział spokojnie i próbował ją objąć. Odepchnęła go.

- Co się właściwie obchodzi! Przecież sam chciałeś je usunąć! Ty podły łajdaku!

- To nie tak…

- A jak?! A jak do cholery?!

- Ja chciałem tylko…

- Dobrze wiem czego chciałeś! Oczarowałeś następną panienkę i zrobiłeś jej kolejne dziecko! Ile ich już masz?!

- Chelsea przecież jesteśmy ze sobą od sześciu lat. W tym czasie nie miałem innej kobiety.

- Wiesz co, poznałam cię za dobrze. Nie wierzę w te twoje kłamstwa. Ilu dziewczynom już tak powiedziałeś? Ilu tak zawróciłeś w głowie?!

- Nie mam innych dzieci, Chelsea! Zrozum to!

- Nie rozumiem. Wynocha z mojego domu.

- Ale gdzie ja teraz się podzieję?!

- Nie obchodzi mnie to. Możesz mieszkać nawet na ulicy. Kiedy, któregoś dnia przejdziemy koło ciebie, nawet nie spojrzę w twoją zakłamaną twarz!

- Przejdziemy? Z kim będziesz szła?

- Z moim jeszcze nienarodzonym synem.

- Skąd wiesz czy nie będziemy mieli córeczki?

- My? Od teraz to jest tylko i wyłącznie moje dziecko. Nie ważne czy to będzie chłopczyk czy dziewczynka. Jak będę je kochać bez względu na wszystko. Znikaj z naszego życia.

To były ostatnie słowa jakie Anthony od niej usłyszał. Odszedł i już nigdy nie wrócił. Przez rok mieszkał ze swoim najlepszym przyjacielem Liam’ em. W końcu Liam miał dość, że to on wyżywia ich dwoje, podczas gdy jego pseudo przyjaciel leży całymi dniami w domu i chodzi wieczorami do barów. Musiał się więc wynieść ponownie. Nie dość, że nie chciała go dziewczyna to na dodatek jego najlepszy przyjaciel. Fakt, nie trudził się nawet o znalezienie pracy. Był po studiach gastronomicznych. Chciał zostać światowej sławy kucharzem, posiadającym pięciogwiazdkową restaurację. To były tylko marzenia, który już na pewno się nie spełnią. Było za późno.

Anthony mieszkał trochę na ulicy, spał w jakichś slumsach a o jedzenie po prostu żebrał, przy miejscowych supermarketach. Dawał sobie radę, jako tako.

Któregoś pięknego dnia, gdy siedział na krawężniku usiadła obok niego obca kobieta.

- Dlaczego pan siedzi na ulicy? – zapytała próbując spojrzeć w jego schowaną twarz.

- Nie będę się wyżalał i opowiadał historii mojego życia nieznajomym ludziom – powiedział i podniósł głowę. Zobaczył kobietę tak piękną, jakiej nie widział nigdy w swoim marnym życiu. Mógł się na nią patrzeć non stop. Taka była piękna.

- No dobrze. Chciałam po prostu pomóc. Serce mi się kraje, jak widzę opuszczonego człowieka, który na dodatek jest bezdomny. Czy naprawdę nie mogę nic dla pana zrobić?

Ich przyjaźń się rozwinęła. Zaczęli spotykać się w małych kawiarenkach. Anthony ubierał najlepsze ubrania jakie teraz miał. Przynajmniej wyglądał przyzwoicie. Nawet nie spostrzegli się, kiedy się w sobie zakochali i mięli za sobą już pierwszy pocałunek.

Dla Anthony’ ego pocałunki to było już za mało. Chciał czegoś więcej. I tutaj rozgrywa się ta sama sytuacja. Jenny mówi mu, że jest w ciąży a Anthony nie może w to uwierzyć. Ponownie próbuje porozmawiać o aborcji. Kolejna dziewczyna odrzuca jego propozycję i nakazuje mu się wyprowadzić.

Mężczyzna znowu zamieszkał na ulicy. Pewnego dnia gdy siedział na krawężniku późnym wieczorem, zaczepiła go banda facetów. Myślał, że to jakaś mafia lub gang i zaraz go pobiją. Chciał uciec i zerwał się do biegu, gdy wielka, potężna ręka złapała go za ramię, unieruchamiając jednocześnie.

- Spokojnie. Nic ci nie zrobimy – powiedział facet z wielką łapą.

- Czego ode mnie chcecie?! – Anthony był tak wystraszony, że przypominał bladego nieboszczyka. Bardzo bladego.

- Mamy taki mały interes i chcemy zawrzeć z tobą układ. Obserwujemy cię jakiś czas.

- O jaki układ chodzi?

Od tego się zaczęło. Dwóch facetów wciągnęło go w niebezpieczny biznes. Za takie coś można siedzieć w więzieniu. Stał się handlarzem narkotyków.